sobota, 30 marca 2013

Jasny manicure z brokacikiem i mini recenzje :)


Nie jestem fanką jasnych paznokci.
Czasem jednak mnie najdzie :)


OPI o wdzięcznej nazwie Don't Touch My Tutu! wraz z China Glaze 
w kolorze Luxe and Lush.



OPI to kolor do frencha. Aby uzyskać krycie trzeba ok 4-5 warstw. To dużo jednak nie znalazłam do tej pory kryjącego koloru kości słoniowej. 
Na plus jest to, że ta tona warstw szybko schnie.

Lakier China Glaze jest przepiękny jednak bardzo szybko mi gęstnieje i chcąc nabrać więcej ozdobnych płatków trzeba pogodzić się z bąbelkami. Nie są one widoczne przy takiej kombinacji kolorystycznej ale są i mnie denerwują :/

Macie jakieś sposoby na wydobycie większej ilości ozdobnych cudeniek z lakierów?
W buteleczce zawsze wydaje się, że jest ich tak dużo a jak przychodzi co do czego to na pędzelku minimalna ilość.

piątek, 29 marca 2013

Clinique, Skin Calming Moisture Mask

Przez moją łazienkę przewija się dość dużo kosmetyków Clinique.
Dziś kilka słów o masce do twarzy którą już zdążyłam zużyć.



Skin Calming Moisture Mask jest tak opisana na Wizażu:

Cudownie nawilżająca maska. Po użyciu twarz robi się miękka, gładka, a po paru godzinach skóra staje się wyczuwalnie jędrniejsza. Niknie uczucie ściągnięcia. Polecam zwłaszcza w zimie (kiedy kaloryfery powodują widoczne przesuszenie cery). :D
Skład: Aqua purificata, aloe vera, isotetracosane, squalane, butylene glycol, sweet almond oil, isostearyl palmitate, caprylic/capric triglyceride, glycerin, cetyl ricinoleate, cetearyl alcohol, methyl gluceth-20, caprylic/capric/stearic triglyceride, cucumber extract, green tea extract, caffeine, wheat sphingolipids, kola nut extract, green olive extract, linoleic acid, sucrose, yeast extract, cetearyl glucoside, hyaluronic acid, trehalose, cholesterol, matricaria, glycoprotein, glyceryl polymethacrylate, aleuritic acid, xanthan gum, glyceryl stearate, cetyl alcohol, polyacrylamide, PEG-100 stearate, C13-14 isoparaffin, polyquaternium-24, laureth-7, trisodium edta, phenoxyethanol, methylparaben, ethylparaben, propylparaben, bultylparaben, d&c green no. 8 (ci 59040), d&c yellow no. 10 (ci 47005), fd&c green no. 3 (ci 42053) [iln 4997] 

Maska jest w wygodnej tubie której jedynym minusem jest to, że ma zakrętkę. Wolę opakowania z zamknięciem klapką (nie wiem jak to inaczej opisać)
Maska jest bardzo delikatna, prawie jak krem nawilżający. 
Nie ma zapachu (zresztą jak wszystko z Clinique) co dla mnie jest minusem. Nałożenie maseczki jest czynnością pielęgnacyjną jednak piękny zapach pozwala się zrelaksować. 


Maska jest bardzo wydajna. Przy używaniu średnio raz na tydzień wystarczyła mi na ładne parę miesięcy. Pojemność tuby to 100 ml.


Maska jest ledwie wyczuwalna na twarzy. Nie zasycha więc łatwo ją zmyć. 

W kwestii działania nie mam jej nic do zarzucenia.
 Doskonale nawilża, skóra wygląda po niej zauważalnie lepiej.
Jest miękka, gładka i promienna.
Nie podrażnia ani nie zapycha.

Jednak nie kupię jej ponownie gdyż działa dokładnie tak samo dobrze jak 
maska Soraya z serii Kuracja Dotleniająca (pisałam o niej tutaj) do której wrócę jak skończę obecną maskę nawilżającą :)

Jaka jest Wasza opinia o tej masce?


czwartek, 28 marca 2013

Lioele, Oxygen Foam Mask


Dzisiaj o jednym z najbardziej niezwykłych kosmetyków jakie miałam.



Maskę Lioele, Oxygen Foam Mask kupiłam w lecie zeszłego roku w sklepie internetowym alle drogeria. Opisana była jako oczyszczająca tlenowa pianka 2w1

Co możemy o niej przeczytać w opisie?

Głębokie oczyszczanie na miarę zabiegu SPA w przystępnej cenie! Dzięki kombinacji tlenowej pianki z wyciągiem z malin unosi ona zanieczyszczenia z porów, ułatwiając ich usunięcie. 
Dodatkowo zawiera kompleks aminokwasów, ktory pozostawia skórę nawilżoną i odżywioną. Ponadto poprawia sprężystość i rozjaśnia cerę (ekstrakt z cytryn). 

Może być stosowana do codziennego demakijażu

Zapach: przyjemny, odświeżający
Korzyści: może służyć jako mydło do codziennego demakijażu lub pozostawiona na dłużej jako maseczka

Pojemność: 100ml

Sposób użycia:
Nałóż piankę na twarz omijają okolice oczu i ust. Po nałożeniu zacznie bąbelkować. Delikatnie wymasuj twarz wilgotnymi opuszkami palców. Po kilku sekundach zacznie się pienić. Pozostaw na twarzy 5-10 minut. Spłucz letnią wodą.



Obecnie maska ma zdecydowanie lepszy opis. Jak ją kupiłam był zawarty w dwóch zdaniach i na dodatek inny niż angielski opis na kartoniku. Już nie pamiętam jaka była ta różnica jednak ja stosuję piankę zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Opis angielski był tylko na kartoniku. Na opakowaniu znajdują się tylko krzaczki. Jedyne co rozumiem to pojemność 100 ml :P


Maska ma super wygodny dozownik który jest odkręcany. Przyznam, że odkręcałam i lipiłam się do środka bo maska jest piekielnie wydajna i nie wiem czy kiedyś się skończy. 
Używam jej co tydzień od czasu zakupu czyli mocno ponad pół roku i nadal jest i jest :D

W kwestii działania powiem tyle, że każda obietnica producenta jest spełniona! Ten kosmetyk działa - oczyszcza, zmniejsza pory, rozjaśnia skórę i pięknie nawilża.

Ale...największe WOW to zapach! 
Nakładając ją na twarz czuję się jak po dniu w spa. Pachnie delikatnie ale wyczuwalnie, niesamowicie relaksująco. 


Maska wychodzi w formie żelu.

  Który rozprowadzamy na twarzy. Próbowałam na suchej (zalecenie z opakowania) i na wilgotnej (bo często używam pod prysznicem) i działa dokładnie tak samo.


Żel zamienia się w pianę która nie spływa z twarzy.

Używam tej maski najczęściej pod prysznicem i to w te dni kiedy robię coś więcej czyli peeling, maska na włosy czy coś takiego.
Oczyszczam twarz olejem, potem szczotka oczyszczająca i na koniec maska. 
Trzymam ją zgodnie z zaleceniem ok 5-10 min.
Potem zmywam. 

Maska jest droga - ok 80 zł.
 Jednak sądząc po wydajności starcza na rok więc kupię ją ponownie.     


Znacie ten produkt?
Lubicie takie zmieniające się w piankę cuda? 

środa, 27 marca 2013

YSL, Volupte Sheer Candy nr.11

Moja wielka miłość tej wiosny.
Jak tylko zobaczyłam na zdjęciach promocyjnych 
wiedziałam, że będzie moja :D

YSL, Volupte Sheer Candy Glossy Balm 
kolor 11 
czyli piękna mięta.


Opakowanie jest niesamowicie luksusowe. Bardzo ciężkie z pięknymi detalami.
Cóż, nie czarujmy się że nie płacimy po części za opakowanie.
Wolałabym ją w tańszej wersji w normalnym opakowaniu.


Szminka jest bardzo delikatna, półtransparentna i bardzo nietrwała.
W zasadzie tak jak napisali na opakowaniu jest to glossy balm.
Plus, że można nakładać bez lusterka.

Ale napaliłam się tak na nią ponieważ taki kolor jest dla mnie idealny.
Mam dość ciemne usta przez co bardzo trudne 
jest znalezienie pomadki nude.
Kryjące sprawiają, że wyglądam jak trup. Lżejsze są najczęściej w ogóle nie widoczne.
Często też beże zmieniają się w nietwarzowe dla mnie pomarańcze.
Dlatego w mojej toaletce królują ciemniejsze kolory.

Ta szminka działa jak zielony korektor na zaczerwienienia.
Pięknie łagodzi kolor ust. Są naprawdę nude!

Przyznam, że na zdjęciu bardzo ciężko było mi uchwycić efekt.
Nie udało mi się to w pełni.


Czy kupię ponownie?
Nie wiem bo jest to bardzo droga szminka. 
I przy takiej niewydajności musiałabym mieć naprawdę spory zapas. 
Mam nadzieję, że niedługo pojawią się tańsze odpowiedniki.
A może już są?
Znacie jakieś?

poniedziałek, 25 marca 2013

Dr. Hauschka, Krem do twarzy z melisy

Ponad pół roku temu miałam lekki zwrot kosmetyków pielęgnacyjnych w kierunku tych bardziej naturalnych.

Przyznam, że moja skóra nie zareagowała wielkim WOW!
Część produktów była średnia, w części przeszkadzał mi zapach.
Jednak wśród kosmetyków Dr. Hauschka znalazłam krem naprawdę warty uwagi.


Krem zamknięty jest w wygodnej tubie z zakrętką.



Co obiecuje producent?
Regulująca i matująca pielęgnacja na dzień dla cery mieszanej, wrażliwej
Krem do twarzy z melisy Dr.Hauschka pomaga wrażliwej cerze mieszanej powrócić do zdrowej równowagi i uzyskać zadbany, matowy wygląd. Głównym składnikiem tej wartościowej kompozycji jest melisa, której harmonizujące działanie znane było już od średniowiecza. Razem z wyciągami z karotki i przelotu pospolitego (odmiana koniczyny) łagodzi nerwową i zaczerwienioną skórę. Jej przetłuszczające się partie stają się na powrót matowe i rozjaśnione, a partie suche odzyskują właściwe, głębokie nawilżenie. Ten regulujący krem ze wzmacniającym oczarem werginijskim i łagodzącą stokrotką wyrównuje obraz skóry mieszanej i czyni ją jednolitą i gładką.
Skład tutaj

 I obietnice spełnia!
Krem wspaniale łagodzi skórę. Jeśli jest zaczerwieniona czy podrażniona on w mgnieniu oka uspokaja skórę. Zapewnia piękny matowy wygląd skóry nie przesuszając przy tym. Miałam wrażenie, że faktycznie strefę T matuje a pozostałą część twarzy nawilża.
Nie zapychał i przy długotrwałym stosowaniu nie powodował, że skóra świeciła się jeszcze bardziej.
Bardzo dobrze współpracował z podkładami i z bazą pod makijaż.


Krem ma lekką ale treściwą konsystencję. Szybko się wchłania i pomimo lekko żółtego koloru nie barwi skóry. Ma też piękny zapach. Nie potrafię go opisać ale bardzo mi się podobał.
Produkt jest wydajny. Tubka 30 ml wystarczyła na ok 3 miesiące.


Jest to jeden z najlepszych kremów jakie miałam i z pewnością do niego wrócę.

Znacie ten krem?





piątek, 22 marca 2013

PAT&RUB Rewitalizujący Scrub Cukrowy - WTF???!!!

Przyznam, że nie zdarza mi się robić zdjęć i obrabiać ich w tygodniu. 
Robię to w weekendy kiedy mam czas i z herbatką, przy pachnącej świecy mogę oddać się w pełni temu zajęciu.

Co zmieniło się dzisiaj?
Otóż furia jaka mnie dopadła wczoraj pod prysznicem nadal trwa.

Ale po kolei.

Zachęcona wieloma pozytywnymi opiniami kupiłam peeling do ciała Pat&Rub. Tym razem żurawinę dla odmiany po kremach z linii trawa cytrynowa.
Kremem do rąk, do stóp oraz peelingiem do ust byłam zachwycona.
Kupiłam więc peeling do ciała. 
Szczególnie ciesząc się z pojemności 500 ml.


Zapach jak najbardziej przypadł mi do gustu. Opakowanie wygodne, solidne opatrzone ochami, achami i nagrodami.


Peeling gęsty więc spodziewałam się wydajnego cuda.
Oj, jak się pomyliłam.

Ten peeling nie peelinguje. Zamienia się w białą koszmarną maź którą potwornie ciężko zmyć z ciała. Ba z ciała schodzi po wylaniu połowy żelu pod prysznic i wytarciu reszty w ręcznik który idzie od razu do prania.
Gorzej z kabiną prysznicową bo cały brodzik i baterię prysznicową mam w tym cholerstwie i ciężko to zmyć. Jest to bardzo niebezpieczne. Ba odpływ też zatkany. 
Jestem wściekła i żałuję każdej złotówki wydanej na to ustrojstwo.

Nie wiem, może ja mam jakiś zepsuty. Chociaż pachnie ok i data jest do 7.02.2015 roku.
Może go źle przechowywali w Sephorze. 
Chociaż szczerze to nie obchodzi mnie to i dziesięć razy się zastanowię zanim kupię coś jeszcze z tej firmy.

Miewałam już wiele peelingów i najczęściej problem był ze zbyt słabym ścieraniem i małą wydajnością. Takie coś widziałam pierwszy raz. I prawdę mówiąc wpadłam w lekką panikę jak nie udawało mi się tego zmyć.

Dla zobrazowania co przeżywałam wczoraj powtórzyłam to na ręce do zdjęcia. (Teraz mam jeszcze usyfioną umywalkę i mały ręczniczek do rąk w praniu)

 
Dajcie znać czy Wasze peelingi też robią taką białą maź na ciele?

czwartek, 21 marca 2013

Zupełnie inne denko - Back To MAC


Puste kosmetyki z MAC zapominam pokazywać przy okazji projektów denko z prostego powodu. Składuję je w osobnej siateczce aby wymienić na szminki :D

W przeciągu ostatnich miesięcy uzbierałam 12 pustych opakowań co daje mi możliwość wybrania 2 szminek z regularnej linii. 
Do promocji wchodzą tylko szminki w czarnych "nabojach"

Co zużyłam?


Jak na MAC jest tego całkiem sporo. 
Kosmetyki te w większości są bardzo wydajne.


Na początek błyszczyki. 
Dwa Cremesheen glass oraz jeden Plushglass.
Te pierwsze są bardzo lekkie i super niewydajne. Opakowania mają chyba po 2 lub 2,5 ml i schodzą naprawdę szybko. Kupuję je tylko wtedy gdy zauroczy mnie jakiś kolor. Ten z kokardką jest ze świątecznego zestawu. Bardzo dobrze nawilżają.

Plushglass to typowy klejuch. Jest gęsty i powoduje delikatne mrowienie. Ma mocny smak (mentol?) i nie każdemu przypadnie do gustu. Jest jednak znacznie większy i bardziej wydajny choćby przez to, że długo się trzyma na ustach. 



Dalej Paint Pot w kolorze Bare Study. Używałam przez prawie dwa lata i do końca zachował taką samą formułę i działanie jak tuż po otwarciu.
Jedna uwaga, należy trzymać go tak jak na pierwszym zdjęciu czyli postawionego na zakrętce. Dzięki temu nie wysycha.

Drugi słoiczek to Tendertone Lip Balm nie lubiłam go i myślałam, że już nigdy się nie skończy. Jednak zarzut mam tylko do siebie bo wybrałam zupełnie nie mój kolor. Myślałam, że będzie bezbarwny a nie był :/


Kolejne dwa opakowania to moje ukochane pudry Blot Powder.
 To najlepszy puder matujący! Kolejny już w użyciu :)

Podkład Face and Body używałam dwa lata i bardzo lubiłam ten produkt. Do końca zachowywał się tak jak powinien :)
Myślę, że kupię go ponownie.


Cienie niestety przeżyły katastrofę a w zasadzie to tylko jeden. Ocalały przeniosłam do dużej palety. 


Na koniec lakier który nie był jakoś specjalnie dobry. Miał piękny kolor. Szybko się ścierał na końcówkach i potrzebował kilku warstw aby wydobyć kolor. Odbarwiał też płytkę.

Fluidline w kolorze Blacktrack męczyłam dwa lata. Do końca pozostał kremowy.
Nie kupię ponownie bo nie przepadam za taką formą linera.

Okrągłe opakowanko to róż mineralny. Bardzo dobry i niesamowicie wydajny produkt.
Kupię ponownie tylko, że w innym kolorze bo ten był z limitowanki. 

To by było na tyle denek z MAC. Przyznam, że jestem pod wrażeniem tego jak długi okres czasu te kosmetyki pozostają w niezmiennym stanie. Nie wysychają, nie rozwarstwiają się.
Patrząc na ich wydajność w moim odczuciu warto zapłacić trochę więcej i cieszyć się kosmetykiem naprawdę długo.



środa, 20 marca 2013

Essie, Dive Bar

Dzisiaj o bardzo niepozornym lakierze. 
Jakiś czas temu przeglądałam zdjęcia różnych lakierów i wpadło mi w oko zdjęcie pomalowanych paznokci w przepięknym kolorze.
Jak sprawdziłam co to jest okazało się, że to Dive Bar z Essie czyli lakier który ok kilku miesięcy stoi u mnie nieużywany :)


Kupiłam go przy okazji jakiejś promocji ale nie pamiętam czy w sklepie stacjonarnym czy przez internet. 
Sprawdziłam, w Super Pharm bo ma szeroki pędzelek.
Ogólnie to zdecydowanie wolę amerykańską wersję Essie z cienkim pędzelkiem.


Lakieru nie używałam gdyż w buteleczce ma taki turkusowo zielony poblask który z doświadczenia wiem, że nie współgra z moją karnacją. W sklepie oświetlenie musiało mi zniekształcić kolor bo bym go nie kupiła.


Na paznokciach nie widać tego poblasku. Kolor jest niesamowity.


Trwałość i nakładanie standardowe dla lakierów Essie.

Jak Wam się podoba?
Macie go w swoich kolekcjach?

czwartek, 14 marca 2013

Biotherm - Skin Ergetic


Podczas polowania na wyprzedażach w Sephorze kupiłam po bardzo okazyjnej cenie zestaw Biotherm. 


Zestaw składał się z pełnowymiarowego kremu na dzień 50 ml, kremu na noc o pojemności 15 ml oraz dwóch saszetek z maseczką.

Przyznam, że z firmą Biotherm do tej pory nie zaznajomiłam się bliżej. A zestaw wzięłam bo wyglądał bardzo energetycznie, 
w sam raz na wiosnę :P

Zacznę od kremu na noc. Producent obiecuje nam:
Krem nawilżająco-regenerujący na noc z 5 aktywnymi składnikami z herbaty i zboża. Formuła zawiera dodoatkowo kompleks oczyszczający, który przyspiesza proces usuwania nieczystości skóry, które powstały przez wolne rodniki na powierzchni skóry. Rezultat na początek dnia: Miękki, wygładzony i promienny wygląd skóry. 


Zamknięty jest w szklanym pojemniku z higienicznym zamknięciem w środku.


Sam krem ma biały kolor i dość zbitą konsystencję.


Na zdjęciu już przebija dno, natomiast w chwili obecnej krem już skończyłam. Był dość wydajny. Pojemność 15 ml wystarczyła mi na ponad miesiąc.


Krem bardzo ciężko wyjąć z opakowania. Przy rozsmarowywaniu tworzy mazie i trzeba się namachać żeby się wchłonął. Zachowuje się tak przy każdej, nawet najmniejszej ilości.


Odnosząc się do obietnic producenta to stwierdzam, że krem ani nie nawilża ani nie regeneruje. Nie robi nic. Po stosowaniu razem z kremem na dzień moja skóra była bardzo przesuszona. Na pewno nie kupię pełnowymiarowego opakowania.

Krem na dzień i znowu obietnice:
Krem na dzień nawilżający zapobiegający zmęczeniu skóry z 5 aktywnymi wyciągami z owoców i warzyw. Formuła z 97,5% składników z upraw roślinnych pochodzenia naturalnego oraz 100% zapach pochodzenia naturalnego zawiera doskonałą mieszankę antyoksydantów, które widocznie redukują objawy zmęczonej skóry. Rezultat: Pod końcem dnia cera wygląda świeżo, jest gładka i promienna. Testowany na osobach o wrażliwej skórze. Nie zawiera parbenów, olei mineralnych i jest bez sztucznych barwników. 


Kram zamknięty podobnie jak poprzednik w szklanym słoiczku z zamknięciem w środku.


Słoiczek zaprojektował (wybaczcie określenie) jakiś idiota! Otwór jest wąski a słoiczek bardzo głęboki. Nie ma możliwości aby przy tak zbitej konsystencji kremu wydobyć go nie mając większości pod paznokciami. I nie miałabym pretensji gdyby producent dołączył szpatułkę. Ale nie dołączył bo po co :/


Krem podczas aplikacji zachowuje się tak samo jak wersja na noc. Ciężko się wchłania i robi mazie.


Jednak jest bardzo lekki i świetnie nadaje się pod makijaż. Na dzień jest jak najbardziej ok pod warunkiem treściwszej pielęgnacji na noc. Ogromny plus za to, że krem nie powoduje wysypu niespodzianek :)
Nie robi krzywdy ale obietnice producenta są mocno przesadzone.

W zestawie znajdowała się jeszcze maseczka która moim zdaniem była po prostu kremem. Konsystencja identyczna i działanie też średnie.

Kremy są lekkie i to jest duży plus jednak brak porządnego nawilżania na dłuższą metę nie działa dobrze na skórę. Jak na cenę jaką trzeba zapłacić bez promocji (obydwa po 199 zł) to działanie jest zbyt słabe.
Dodam jeszcze, że kosmetyki mają bardzo przyjemny, lekko cytrusowy zapach.

Podsumowując zestaw krzywdy mi nie zrobił. Jestem w połowie słoiczka z kremem na dzień i na pewno go dokończę jednak nie kupię ponownie.
Być może źle dopasowałam zestaw, może lepiej sprawdzi się na młodszej lub mniej wymagającej skórze. Producent rekomenduje je głównie do skóry normalnej a ja mam mieszaną w kierunku suchej.
 Dlatego nie napiszę, że kremy są złe. Są po prostu nie dla mnie.


A jaka jest Wasza opinia?
Próbowałyście tej serii?

 

środa, 13 marca 2013

Szczotka do oczyszcznaia twarzy Nutrasonic

Na pewno znacie amerykańskie szczotki do oczyszczania twarzy Clarisonic.
Głośno o nich już od dawna na YT i na blogach.
Oczywiście w Polsce niedostępne, bo po co :/

W sierpniu zeszłego roku kupiłam w TK Maxx odpowiednik Clarosonic o nazwie Nutrasonic. 


Skusiła mnie cena.


To co niesamowicie mnie zirytowało to brak słowa po polsku, ale to nic! Brak słowa po angielsku!
Całość opisu na opakowaniu plus instrukcja były po niemiecku! 
Obsługa sklepu nie była zainteresowana odpowiedzią na pytanie dlaczego.

No ale szczotkę chciałam, wiedziałam jak działa więc kupiłam.
Zabawnie zaczęło być przy pierwszym ładowaniu. Szczotka nie reagowała. 
Pomyślałam, że trzeba dać jej czas. Rano dalej nic. Szczota nie naładowana.
Pojechałam z powrotem do sklepu i pytam WTF??!!

Obsługa oczywiście nie wie, manager nie zainteresowana tematem bo mają inwentaryzację. 
Ogólne przesłanie sprzedawców: nie działa, oddamy pieniądze.
Ale ja szczotę chciałam!!!
Byłam chyba upierdliwa bo zaczęli ją próbować jakoś naładować. Z równie mizernym skutkiem jak ja. W końcu ktoś wpadł na pomysł, że może to po prostu tak dziwnie się ładuje i do tego długo (osoba proponująca miała taką szczoteczkę do zębów).

Cóż, wzięłam i wpisałam nazwę na YT i okazało się że szczotki nie ładuje się tak:


tylko tak:


Tak więc cała szczęśliwa mogłam zacząć użytkowanie :D

O co w ogóle chodzi z tą szczotką? 
 Dzięki falom sonicznym ma dogłębnie oczyszczać twarz. 
Używanie jej regularnie znacznie poprawia stan skóry.

Sama szczotka zrobiona jest z plastiku. Jest wodoodporna więc swobodnie można jej używać pod prysznicem. 


Dołączone są trzy wymienne głowice i stacja ładująca. Jedno ładowanie wystarcza na ok 2-3 tygodnie codziennego stosowania.


Szczotka ma kilka poziomów intensywności drgań. Na zdjęciu pierwszy zasygnalizowany diodą na dole.


Na kolejnym włoski są już mniej wyraźne na zdjęciu i szczotka pracuje intensywniej.



Kolejno trzeci stopień i czwarty. Pomimo, iż na czwartym drgania są już naprawdę intensywne szczotkę nadal się wygodnie trzyma i oczyszczanie jest przyjemne i delikatne.


Dwie pozostałe głowice. Jedna jest delikatniejsza i ma dłuższe włosie, druga bardziej sztywna do intensywniejszego peelingu.
Wszystkie mają plastikowe osłonki ochronne z otworami ułatwiającymi wysychanie.

Po ponad pól roku używania stwierdzam, że szczotka jest warta swojej ceny (nawet tej regularnej). Skóra jest gładka i czysta. Zdecydowanie mniej wszelkich niespodzianek.
 Mam wrażenie, że lepiej działają na nią kremy.
Nie wymaga też częstego stosowania peelingu.

Najlepiej stosuje mi się ją z żelem do twarzy z Alterry. Mam nadzieję, że powróci bo skończyły mi się zapasy. 
Polecam stosowanie innych żelów niż gęste i kremowe, łatwiej się czyści potem głowicę.
Należy pamiętać aby regularnie odparzać ją w gorącej wodzie.

Przed zakupem sprawdziłam dostępność zapasowych głowic i komplet 3 szt kosztuje ok. 70 zł więc nie jest źle.

Podsumowując, Nutrasonic to mój niezbędnik na chwilę obecną!

Jakie jest Wasze zdanie o takich szczotkach?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...